Konkurs „Misja – książka” głosuj na naszą książkę “Uchodźca”

O konkursie

Konkurs: Misja – książka! to ogólnopolski turniej literacki, w którym kilkuosobowe zespoły uczniów szkół ponadpodstawowych współzawodniczą ze sobą w tworzeniu własnej książki!

Młodzi autorzy, z pomocą i wsparciem nauczyciela – opiekuna drużyny, piszą opowiadania i projektują książkę od pierwszej do ostatniej strony w inteligentnym systemie wydawniczym Ridero.

GŁOSUJ NA NASZĄ KSIĄŻKĘ
https://ridero.eu/pl/konkurs/votes/

Jedna osoba może oddać tylko jeden głos w konkursie: „Misja – książka”

Konkurs ma na celu:

  • rozwijanie kreatywności i talentów literackich;
  • wzbudzenie zainteresowania procesem powstawania książki;
  • zachęcanie do pracy zespołowej

Uchodźca”  Marcin Tonia, Aleksandra Sadowska – II gimnazjum, Karolina Sierżęga – II gimnazjum, Paulina Janac – II gimnazjum, Bartosz Puziewicz – II gimnazjum Zespół Szkół w Strażowie

O książce

„Kali nie potrafił pohamować zdziwienia i gniewu. Podniósł głos i krzyknął: — Na ulicach ludzie głodują i umierają. Nie mają nawet kocyka, żeby się ogrzać, a taki wielki pałac stoi pusty? Naprawdę dla was ważniejszy jest jakiś budynek, nawet najpiękniejszy, niż ludzkie życie? Wszyscy byli zakłopotani słowami Kalego. Powiedział prawdę, którą ciężko im było przyjąć do serca.”

O autorze

Aleksandra Sadowska, Karolina Sierżęga, Paulina Janac, Bartosz Puziewicz

Jesteśmy grupą czternastoletnich przyjaciół z Zespołu Szkół w Strażowie, którzy chcieli uświadomić społeczeństwu, jak ważna jest tolerancja i akceptacja drugiego człowieka,. Chcemy pokazać, że warto walczyć o swoje marzenia i przede wszystkim nie poddawać się.

Informacje
„Kali nie potrafił pohamować zdziwienia i gniewu. Podniósł głos i krzyknął: — Na ulicach ludzie głodują i umierają. Nie mają nawet kocyka, żeby się ogrzać, a taki wielki pałac stoi pusty? Naprawdę dla was ważniejszy jest jakiś budynek, nawet najpiękniejszy, niż ludzkie życie? Wszyscy byli zakłopotani słowami Kalego. Powiedział prawdę, którą ciężko im było przyjąć do serca.”

,,Czasami musisz przejść przez piekło,
aby znaleźć swoje niebo” ~
,,Utrata” Rachel Van Dyken

ROZDZIAŁ I

Bartosz Puziewicz

W Syrii, w mieście Aleppo

, życie toczyło się inaczej. Śmierć i zniszczenia były na porządku dziennym. Ludzie przyzwyczaili się i zaakceptowali to, co przyniósł im los. W takim mieście urodził się Kali Haddad. Jego życie od początku było trudne. Urodził się w piwnicy, gdy jego matka chowała się przed terrorystą. W późniejszych latach przybyło mu troje rodzeństwa: Ferrat, Yiğit i Mahpeyker. Pomagał matce w wychowywaniu ich. Ojca prawie nie znał. Pojawiał się w domu raz na parę miesięcy, ponieważ ciągle jeździł na wojny. Za ojca robił mu dziadek, który przekazał Kalemu wszystkie najważniejsze życiowe wartości.

Kali był chłopcem średniego wzrostu, o ciemnej karnacji i włosach czarnych jak węgiel. Miał duże czarne oczy i lekko zadarty nos. Wyróżniał się spośród swoich rówieśników, ponieważ jako jedyny potrafił się uśmiechać i nie przeszkadzały mu w tym, ani jego sytuacja, ani jego krzywe zęby.

Sąsiedzi go lubili. Pomagał im, jak tylko mógł: przynosił im obiady, ubrania i czystą wodę. Dzieciom oddawał swoje zabawki lub sam je konstruował. Pewnego razu, gdy jego dziewięćdziesięcioletni sąsiad zachorował, Kali zaopiekował się nim: przynosił mu zupę, lekarstwa i spędzał z nim czas, żeby było mu raźniej.

Kali zazwyczaj chodził boso. Wynikało to z braku pieniędzy na jakiekolwiek obuwie i z jego „dobrego serca”. Otóż Kali oddawał swoje obuwie dzieciom, które nie stać było na zakup butów. Matka, wiedząc o tym, nie złościła się, a raczej się cieszyła z tego, jak dobrze wychowała syna.

Był z niego mądry chłopak. Chętnie uczył się nowych rzeczy i szybko przyswajał nowe informacje, dlatego gdy podrósł, chciał iść do szkoły. W Aleppo była szkoła, ale w „kawałkach”. Po ostatnim ataku terrorystów nie został po niej ślad, dlatego Kali musiał zadowolić się nauką od dziadka.

Kali, pomimo trudnej sytuacji rodzinnej i materialnej, był pogodnym chłopcem. Cieszył się z każdego przeżytego dnia, każdego ranka, każdego promyka słońca. Śpiew ptaków był dla niego wybawieniem od codziennej rutyny.

Pewnego dnia jego kolega przyniósł w rękach jakąś dziwną rzecz:

— Ahmed, co to jest? Znalazłeś bombę?! — pytał ze zdziwieniem Kali.

— Jaką bombę, głupku. To piłka. Dostałem od jakiegoś gościa.

— Piłka? Pokaż!

Od tej pory jego pasją stała się piłka nożna. W każdej wolnej chwili grał. Gdy na dworze strzelali, on kryjąc się w piwnicy, toczył piłkę z nóg do nóg. I tak minęło kilka lat jego życia…

26 lipca 2016 roku po raz kolejny doszło do bombardowania. Zniszczono dzielnicę mieszkalną i kilka sąsiadujących z nią domów. Przy gruntach pozostało jedynie parę domostw, z których jeden należał do rodziny Kalego.

Dom Kalego składał się z trzech pomieszczeń: kuchni z piecem i niewielkim wyposażeniem sztućców, pokoju dziadka z łóżkiem i regałem z kilkoma książkami oraz pokoju, w którym spał Kali i jego rodzeństwo. Kali często nie spał po nocach, ponieważ obawiał się o swoje rodzeństwo i chciał je pilnować.

Pewnej nocy Kali znów nie mógł spać. Nudziło mu się, więc poszedł do małej izdebki, która robiła za kuchnię. Siedziała tam matka z dziadkiem. Rozmawiali. Chłopak podsłuchiwał ich:

— Przecież on ma dopiero trzynaście lat. — odparła smutno matka.

— Więc chcesz, żeby w takim młodym wieku zginął? — podniósł głos dziadek.

— Ale on sobie nie poradzi.

— Tylko w ten sposób zdołasz go ocalić.

Niespodziewanie przerwał im Kali. Miał łzy w oczach. Mimo to podszedł do matki i powiedział:

— Dam radę! Nie martw się!

Przez kilka następnych dni chłopiec przygotowywał się do podróży. Gromadził zapasy wody i jedzenia. Sąsiadka na jego prośbę uszyła mu cieplejsze ubrania ze starych tkanin i buty, którymi tak naprawdę nigdy się nie mógł nacieszyć. W przygotowaniach pomagał mu również dziadek, a matka żebrała pieniądze od tutejszej ludności.

Nadszedł 29 lipca — dzień, w którym Kali miał wyjechać. Matce ciężko było się rozstać z synem, więc przedłużała jego wyjazd. On też starał się jak najdłużej zostać z rodziną. Kochał swoje rodzeństwo, nie chciał ich zostawiać. Zdawał sobie sprawę, że może ich już więcej nie zobaczyć.

Postanowiono, że wyjedzie następnego dnia. Obudził się przed wschodem słońca i rozmawiał z matką, która też nie mogła spać. Nagle usłyszeli strzały. Jacyś ludzie byli coraz bliżej ich domu. Matka wiedziała, że nadeszła kolej na jej rodzinę:

— Kali uciekaj, słyszysz, uciekaj.

— Nie zostawię cię.

Wtedy do domu wtargnęli uzbrojeni mężczyźni. Było ich dwóch, reszta stała na zewnątrz. Krzyczeli coś w niezrozumiałym języku. Matka zdążyła szepnąć Kalemu jedynie dwa słowa: „Chroń dzieci!”

Ale było już za późno. Część ich domu przejechał czołg (a dokładnie pokój, w którym były dzieci). Ze łzami w oczach biegł ratować dziadka. Zastał go siedzącego na łóżku z piłką w rękach. Dziadek podał Kalemu piłkę i odparł:

— Teraz zostało ci już tylko to. Ucieknij i spełnij je!

— Co mam spełnić?!

— Marzenia!

ROZDZIAŁ II

Aleksandra Sadowska

Zanim słońce pojawiło się na horyzoncie, Kali był już w drodze. Nie wiedział, w którym kierunku ma iść. Nie znał żadnej drogi, nie posiadał nawet mapy. Poza tym było wciąż ciemno. Jedyne co miał to piłkę i marzenia.

Chłopiec wciąż nie mógł uwierzyć w to, co się stało. W jednej chwili stracił dzieciństwo, rodzinę i nadzieję na powrót do domu.

Część drogi biegł. Zatrzymywał się tylko wtedy, gdy przytłaczały go wspomnienia z poprzednich wydarzeń. Po jego policzkach spływał wodospad rzewnych łez. Ciągle powtarzał: „To nieprawda, to niemożliwe”. Miał myśli samobójcze, ataki paniki. W pewnym momencie chciał skończyć ze swoim życiem, ale wiedział, że musi dotrzymać słowa danego dziadkowi i spełnić swoje marzenia!

I tak włócząc się, dotarł do granicy turecko — syryjskiej. Następnie za radą jednego z jandarmiów

kierował się wzdłuż Kilis-Öncüplnar-Surive aż do İstasyon i po jednym dniu dotarł do Gaziantep.

Jego wspomnienia z poprzednich wydarzeń nadal powracały mu do głowy. Idąc do Gaziantep nie myślał o jedzeniu. Szedł zamyślony. Był nieobecny, tak jakby jego dusza gdzieś odleciała, a ciało pozostało na ziemi.

Po jakimś czasie zatrzymał się, by zaspokoić swoje pragnienie i głód. Spotkał na swojej drodze grupę imigrantów, którzy jechali prosto do Ankary. Imigranci wzięli chłopca ze sobą.

Jadąc z nimi zapomniał na moment o swoich problemach, jednak szczęście nie trwało długo. Kiedy zasnął, wszystko mu się przyśniło. W pewnym momencie zaczął krzyczeć. Mężczyzna o imieniu Rahmi zapytał chłopaka, co się stało. Kali drżał i siedział sztywno, jakby był sparaliżowany. Rahmiemu udało się go uspokoić i w końcu usłyszał historię młodzieńca. Dowiedziawszy się, co Kali przeżył, doznał szoku. Było mu go bardzo szkoda i nawet się popłakał. Rahmi w końcu przeżył podobną historię.

Nareszcie zasnęli. Obudzili się następnego dnia o szóstej nad ranem. Na śniadanie poczęstowano Kalego dwiema postnymi kanapkami. O godzinie dziesiątej był już w Ankarze.

Nadeszła chwila pożegnania. Kalemu ciężko było rozstać się z kolegą Rahmim. Poczuł ból, ponieważ po raz kolejny musiał rozstać się z bliską mu osobą. Rahmiemu na myśl o tym, na co pisze się Kali, serce się krajało. Wiedział, że go nie powstrzyma. Chciał mu w jakiś sposób pomóc, więc dał chłopcu część swoich oszczędności. Zdawał sobie sprawę, że Kalego czeka trudna droga po spełnienie marzeń!

Po rozstaniu udał się do centrum miasta. Przy jednej z ulic zobaczył biednego chłopca, który żebrał o pieniądze. Przypominał on jego ukochanego brata Yiğita. Bez zastanowienia podarował chłopcu część pieniędzy. Resztę oszczędności wydał na zakup biletu do Stambułu. Zostało mu kilka lir

, za które kupił maślaną bułeczkę prosto z pieca. Był to najsmaczniejszy posiłek, jaki w przeciągu ostatnich kilku lat jadł. W swojej rodzinnej miejscowości zazwyczaj jadał nieświeże bułki, które były twarde jak kamienie. Do bułek dostawał kubek zupy. I tak było codziennie.

Kiedy już szedł na autobus, spotkał trzech mężczyzn, którzy zaczęli się śmiać i zaczepiać go. Jeden z nich uderzył chłopca w policzek. Mieli już go pobić, gdy nagle jakaś kobieta wezwała policję i wystraszyła zbójów. Miał coraz mniej czasu, by dotrzeć na autokar, a musiał jeszcze złożyć zeznania na policji. Po dwudziestu minutach był już wolny. Niestety, autobus miał zaraz wyruszyć.

Tak też się stało. Autokar ruszył, a Kali biegł jak opętany, żeby za nim zdążyć. Kierowca był na tyle uprzejmy, że zatrzymał się. Kali przeprosił za spóźnienie i zajął swoje miejsce.

Jazda trwała około siedmiu godzin. Kiedy już wysiadł, jeden z mężczyzn poradził mu, by kierował się na drugi koniec miasta. Tam miał znaleźć Kerima, który udzieli mu pomocy. Ruszył od razu na piechotę. Po drodze zerwał nieco wiśni z czyjegoś sadu. Idąc podjadał sobie owoce, ponieważ czuł głód.

Po dwóch godzinach dotarł do zatoki rybackiej i odszukał Kerima. Mężczyzna był w stanie oddać chłopcu do dyspozycji starą łódkę, która należała do jego dziadka. Kali miał nią popłynąć do miejsca wskazanego przez Kerima. Chłopiec jeszcze nigdy nie płynął łódką, dlatego się trochę bał, ale wiedział, że musi to zrobić.

Kerim przenocował chłopca w swoim domku. Kali wziął kąpiel i zjadł pyszne łososie w pomidorowym sosie. Bardzo mu smakowały. Późnym wieczorem rozmawiał z poznanym mężczyzną.

Kali miał talent do poznawania języków. W Turcji był raptem parę dni, a już całkiem nieźle porozumiewał się w tureckim języku.

Z samego rana Kali zjadł kanapki z tuńczykiem. Kerim odprowadził go do brzegu. Przy okazji nauczył Kalego, jak powinien płynąć i zachowywać się na otwartym morzu:

— Kerim, a tak w ogóle to gdzie mam płynąć?

— Płyń do Warny.

— Do jakiej Warny? Gdzie to? — pytał ciągle Kali.

— Płyń prosto, a dopłyniesz!

Pożegnali się i Kali odpłynął.

Oddaliwszy się kilkadziesiąt metrów od brzegu, począł mówić sam do siebie:

— Jak można utrzymać kurs prosty na morzu? Przecież jak zboczę z kursu, wciąż będzie mi się zdawało, że płynę prosto!

Pytania go zadręczały, ale nie mógł nic zrobić, po prostu płynął.

Płynął dość długo. Po czterech dniach w końcu ujrzał ląd. Nie mógł pohamować radości. Skakał po łódce i tańczył w kółko. Niespodziewanie piłka wypadła do wody.

Bez namysłu skoczył za nią. Okazało się, że potrafi pływać. Płynął i płynął, aż w końcu złapał piłkę.

Jego radość trwała krótko. Oddalił się od łódki i już nie był w stanie do niej wrócić. Ponadto było mu zimno. Pozostało mu tylko dopłynąć do lądu.

Płynął powoli, opierał się na piłce. Po godzinie stanął na lądzie. Nie miał na nic siły. Zdołał jeszcze podejść do jakiegoś człowieka i zapytać:

— Warna?

— Taa, Warna!

Dostał się do centrum miasta. Przenocował w taniej gospodzie. Dostał posiłek i następnego dnia wyruszył.

Idąc chodnikiem ujrzał dziewczynkę jadącą rowerkiem. Nigdy nie widział nic cudowniejszego. Dowiedział się, gdzie jest złomowisko i udał się tam późnym wieczorem, by być niezauważonym.

Na następny dzień z samego ranka jeździł po mieście swoim własnoręcznie skonstruowanym rowerem. Zrobił nawet koszyk specjalnie na piłkę. Pojazd był szary, zardzewiały i zniszczony, ale dla niego był to najcudowniejszy rower na świecie!

Za radą starszej pani kierował się w kierunku Silistri. Po kilkunastu godzinach dotarł do portu. Okazało się, że aby dostać się na drugą stronę musi płynąć promem. Z bólem serca zostawił rower i wemknął się potajemnie na pokład statku. Po jednym dniu dotarł do brzegu, a stamtąd udał się prosto do Bukaresztu.

Przez kilka godzin szedł na nogach. Kiedy doszedł do autostrady, zatrzymał jakiś samochód dostawczy. Jechał on z towarem do Węgier, więc kierowca zlitował się nad chłopcem i postanowił, że go podwiezie. Kiedy przejechali granicę, kierowca podarował Kalemu bułkę z serem i pomidorem, a następnie wysadził go i się z nim pożegnał. Kali usiadł pod drzewem i zjadał swój skromny posiłek. Miał kontynuować drogę, kiedy jacyś węgierscy nacjonaliści zaczęli go bić. Chłopiec z trudnością im uciekł.

Szedł obolały i cały we krwi. Nie miał nawet wody, a co dopiero jakiegoś opatrunku. Los jednak nie był dla niego aż tak podły. Idąc spotkał babcię, która przygarnęła go i zaopiekowała się nim. Staruszka co chwilę przynosiła mu coś do jedzenia. Kali czuł się przy niej jak u mamy.

Po kilku dniach Kali wyzdrowiał. Staruszka spakowała chłopczykowi na drogę jedzenie i wodę. Zadzwoniła też po swojego znajomego, który miał odwieźć Kalego prosto do Zagrzebia. Babcia dała też młodzieńcowi swoje oszczędności.

Kalemu ciężko było się rozstać z poznaną kobietą. Czuł ten sam ból, kiedy musiał się rozstać z własną matką. Kobieta płakała nie mniej niż on. Odchodząc z twarzą zalaną łzami powiedział:

-Dziękuję…babciu!

Znajomy babki zawiózł go w pobliże Zagrzebia i kazał kierować się do miasta. Szedł już półtorej godziny. Chciał jak najszybciej dojść do celu. Był już zmęczony. Nie miał na nic sił. W tamtej chwili marzył o łóżku i ciepłym pożywieniu. Przypomniał sobie, że otrzymał pieniądze od babci. Poszedł do jednego z barów przy drodze, gdzie zamówił kawałek mięsa z frytkami. Po godzinnym odpoczynku ruszył dalej.

Szedł i czuł, że coraz bardziej oddala się od swojego kraju, coraz mniej pamięta jego wygląd i codzienną rutynę, która w nim występowała. Ciągle tłumaczył sobie, że musiał to zrobić i że kiedyś jeszcze zobaczy to miejsce, gdzie się wychował.

Przez to rozmyślanie całkiem stracił rachubę czasu. Nim się oglądnął, było już ciemno. Postanowił, że przenocuje gdzieś pod schodami jednej z kamienic.

Noc była zimna. Kali cały się trząsł. Wyszedł spod schodów i zauważył na barierce od balkonu koc. Pożyczył go sobie. Było już mu znacznie cieplej. Wstał około godziny dziewiątej. Oddał koc na swoje miejsce i poszedł na śniadanie. Kiedy kupował bułkę, sprzedawca zaproponował podwózkę do granicy chorwacko-słoweńskiej. Kilkadziesiąt kilometrów chłopiec miał już z głowy. Był coraz bliżej celu. Przeszedł przez granicę i zmierzał w kierunku Grazu.

Do Grazu dotarł o godzinie szesnastej. Nie miał już sił, dlatego ostatnie pieniądze przeznaczył na bilet do Wiednia. Zdecydował, że pojedzie pociągiem, ponieważ na autobus trzeba było długo czekać. Jeden z kasjerów przekierował go na Main Station.

Jechał niespełna trzy godziny. W momencie, kiedy ujrzał to miasto, wiedział, że piękniejszego miejsca nie widział. Robiło się już ciemno, dlatego schował się pod mostem i zasnął.

Następnego dnia chodził po mieście. Nie mógł uwierzyć w to, co zobaczył. W fontannie znalazł pieniądze. Postanowił je wziąć i kupić sobie za nie noc w motelu z obiadem.

Odpoczywając w motelu rozmyślał. Przypomniała mu się piękna marmurowa fontanna, którą widział w mieście. Mówił sam do siebie:

— Tu w Wiedniu woda robi za atrakcję, a u nas woda jest źródłem szczęścia, marzeniem wielu spragnionych dzieciątek. Dlaczego ci tutejsi ludzie nie szanują wody? — zadawał retoryczne pytania.

Następnego dnia postanowił się odstresować. Chciał wybrać się w podróż po mieście i podziwiać tutejsze zabytki. Ludzie polecili mu, by udał się do pałacu cesarzowej Sisi

. Po drodze spotkał wielu bezdomnych, którzy spali lub żebrali. Było mu ich szkoda, ale sam miał trudną sytuację i nie mógł im pomóc.

Dotarł do pałacu. Zabytek zrobił na nim kolosalne wrażenie. Nigdy w życiu nie widział nic cudowniejszego. Jednego z turystów zapytał:

— Ilu ludzi tu mieszka?

— Hahaha. — nie mógł pohamować śmiechu turysta.

— Czemu pan się śmieje? — pytał zakłopotany.

— Nikt chłopcze! To zabytek!

Kali nie potrafił pohamować zdziwienia i gniewu. Podniósł głos i krzyknął:

— Na ulicach ludzie głodują i umierają. Nie mają nawet kocyka, żeby się ogrzać, a taki wielki pałac stoi pusty? Naprawdę dla was ważniejszy jest jakiś budynek, nawet najpiękniejszy, niż ludzkie życie?

Wszyscy byli zakłopotani słowami Kalego. Powiedział prawdę, którą ciężko im było przyjąć do serca.

Chłopiec miał odejść, gdy nad jego głową przeleciał piękny ptak. Miał ogromne białe skrzydła, ostry dziób i pazury. Dla Kalego był to prawdziwy cud natury. Chciał dowiedzieć się, co to za zwierzę:

— Co to za ptak? — pytał podekscytowany.

— Orzeł! — odparł turysta.

— A gdzie leci?

— Dokładnie to nie wiem, ale gdzieś w stronę Polski.

— Jak tam dojść? — pytał zniecierpliwiony.

— Chłopcze, na co ci do Polski? Pewnie tyś imigrant, co? — czekał na odpowiedź, ale chłopiec się nie odezwał, więc kontynuował. — Ty do Niemiec jedź, tam cię lepiej przyjmą.

Chłopiec wiedział, że nie doczeka się odpowiedzi, którą chce usłyszeć, dlatego sam wziął sprawy w swoje ręce i kierował się na Brno.

Dotarł do granicy austriacko-czeskiej. Nie chcieli go przepuścić i kazali się mu wrócić:

— Proszę pana, ja tam muszę przejść. — błagał Kali.

— Przykro mi, nie masz paszportu.

Nagle podszedł inny ochroniarz i powiedział, że on porozmawia z Kalim:

— Wiem, że jesteś imigrantem. Pomogę ci, ale przez granicę nie dam rady cię przepuścić. — odparł smutno ochroniarz.

— Proszę pana, ja tam muszę się dostać, choćbym miał polecieć!

— Polecieć?! Hmm… — ochroniarz przyłożył rękę do podbródka i rozmyślał.

Dzień później Kali z poznanym ochroniarzem pojechali na wysoko położoną górę, na której stał helikopterem. Kali jeszcze w Aleppo widywał samoloty i maszyny latające, ale takiej jeszcze w życiu nie widział. Wsiedli obaj i odlecieli.

Wznieśli się na wysokość około dwóch tysięcy metrów. Kali cały drżał:

— Na pewno nic mi się nie stanie? — pytał roztrzęsiony.

— Nic, postępuj tak, jak ci kazałem, a wszystko będzie dobrze.

— Skoro tak mówisz, to nie pozostaje mi nic innego, jak ci zaufać!

Przytulili się, rozpłakali i na koniec podali sobie ręce, jak prawdziwi mężczyźni.

Kali miał skoczyć ze spadochronu przez granicę. Bardzo się bał, ale stwierdził, że skoro do tej pory nic mu się nie stało, to teraz też wyjdzie cało ze skoku. Wziął dwa głębokie oddechy. Popatrzył w niebo, w myślach powtarzając: „Robię to dla was moi bliscy” i skoczył.

Tak jak mu kazał ochroniarz, pociągnął za sznurek i rozłożył spadochron. Spadochron był w trzech kolorach: białym, czarnym i czerwonym. Kalemu te kolory przypominały barwy flagi kraju, z którego pochodził.

Lecąc, chłopiec czuł się wolny, tak samo jak ten orzeł, którego zobaczył. Będąc w chmurach, był oddalony od tych wszystkich problemów. Czuł, że jest bliżej mamy, bliżej dziadka i rodzeństwa. Nie obawiał się nawet o piłkę, którą ochroniarz sprytnie przymocował do plecaka młodzieńca.

Kali, patrząc w dół, nie mógł uwierzyć, że świat jest taki wielki. Z własnego doświadczenia wiedział, że świat nie jest mały, ale nie sądził, że może być aż tak ogromny.

Wylądował niedaleko autostrady w Brnie. Autostopem dojechał do Ostrawy. Na piechotę doszedł do wsi, gdzie spotkał starego górala. O dziwo się z nim dogadał i podłapał trochę mowy góralskiej. Góral był bardzo dobry i podwiózł chłopca na swojej bryczce aż do Tych:

— No chłopino, dotarli my do Polski. — odparł wesoło mężczyzna.

— Dziękuje za podwózkę, stary przyjacielu.

— Trzym się! — odparł góral i obaj rozeszli się na dwie różne strony.

Kali piechotą dostał się do Katowic. Pierwszą noc spędził na ulicy. Rano obudził się w domu jakiegoś starego małżeństwa. Małżonkowie przygarnęli chłopca, ponieważ zrobiło im się szkoda młodzieńca. Kali opowiedział im swoją historię i marzenia. Późnym wieczorem mężczyzna rozmawiał z żoną:

— Ten chłopczyk przypomina naszego zmarłego synka, Małgorzato.

— Wiem Marcinie, wiem, ale co chcesz przez to powiedzieć?

— Nasz Kamilek też chciał być piłkarzem. Nie daliśmy rady spełnić jego marzeń, więc spełnijmy chociaż marzenia Kalego.

— Zróbmy tak!

Oboje się popłakali.

Na następny dzień Marcin rozmawiał z chłopcem:

— Słuchaj chłopaku, pojedziesz do moich znajomych, którzy mieszkają w Rzeszowie.

— To pan mnie nie chce? — pytał smutno Kali.

— Chcę spełnić twoje marzenia…

Po chwili po Kalego przyjechał samochód, który miał zawieźć go prosto do Rzeszowa. Marcin, stojąc na drodze, mówił do siebie:

— Chcę spełnić twoje marzenia… mój synku!

Kilka godzin później Kali znalazł się w Rzeszowie. Znajomi Marcina nie wywiązali się jednak z umowy i oddali chłopca do ośrodka adopcyjnego. Nie zmartwił się tym. W końcu po wyczerpującym miesiącu podróży mógł powiedzieć: „Udało się”!

ROZDZIAŁ III

Karolina Sierżęga

W ośrodku adopcyjnym spędził miesiąc. W ciągu tego czasu uczył się języka polskiego, kultury i zachowania. Czasami opiekunowie pozwalali mu grać w piłkę na boisku miejskim. Nareszcie zaczął żyć nie bojąc się o to, czy nagle nie zaczną bombardować jego domu. Nie martwił się o jedzenie i ubrania. Niestety, jego życie nadal nie wyglądało tak, jakby się spodziewał. Byli tacy, co cały czas się z niego wyśmiewali. Jednak chłopak starał się tym nie przejmować. Niektórzy opiekunowie byli dla niego oschli.

Tylko jedna kobieta zawsze się do niego uśmiechała, pocieszała, i zawsze szła z nim na dwór, by mógł sobie pograć. Miała ona na imię Anna. Jej twarz zawsze była uśmiechnięta, pomagała każdemu, jak tylko mogła. Kiedy patrzyła na to, jak Kali jest traktowany przez dzieci, zaczęła rozważać adopcję chłopca. Jej mąż nie był zachwycony tym pomysłem, ale kobieta wytłumaczyła, że jest tego pewna i chce to zrobić. Poprosiła, by zgodził się i spróbował. Wszystko poszło po myśli kobiety i bardzo szybko mogli go adoptować. Kali został wprowadzony do mieszkania. Było śliczne. Czuł się jak książę, który zamieszka w pałacu.

— Czy ja mam tutaj mieszkać? — zapytał zaskoczony.

— Tak, teraz to będzie twój dom. — odparła szczęśliwa kobieta.

Chłopak dostał swój pokój. Był on niewiele mniejszy niż jego cały dom w Aleppo. Uważał, że lepszego pokoju nigdzie by nie dostał. Ściany były niebiesko-zielone, a meble wyglądały na mocne i solidne. Łóżko stało na środku i było duże, drewniane i z bardzo wygodnym materacem. Od tamtego dnia to wszystko należało do niego.

Trwały jeszcze wakacje. Pani Anna postanowiła zapisać chłopca do jakiejś dobrej szkoły. Kali następnego dnia razem z kobietą pojechał po książki, przybory oraz ubrania, które były mu bardzo potrzebne. Chłopak czuł się niezręcznie w takiej sytuacji, ponieważ musiał dodawać Annie nowych kosztów.

Po zakupach poszli na obiad. Kalemu bardzo smakowała pizza, której wcześniej nie miał okazji nigdy zjeść. Po obiedzie wrócili do domu. Kobieta podarowała chłopcu zakupione rzeczy, a on podziękował:

— Dziękuję za to, co pani dla mnie robi.

— Nie masz mi za co dziękować. Jesteś najwspanialszym dzieckiem, jakie kiedykolwiek spotkałam. — ze wzruszeniem odpowiedziała młodzieńcowi.

Po tych słowach kobieta zaprowadziła Kalego do łazienki, żeby wziął prysznic. Po wyjściu z łazienki wrócił do pokoju i poszedł spać. Chciał sobie wszystko przemyśleć. I tak mijały kolejne dni.

Nadszedł pierwszy września. Anna wyszykowała go elegancko na rozpoczęcie roku szkolnego i poszła z nim do szkoły.

Kali nie mógł iść na mszę w kościele, ponieważ był innego wyznania, ale to mu nie przeszkadzało. Będąc już w szkole poznał nowych ludzi, ale i tutaj spotkał się z rasizmem. Pomimo tego nie porzucał nadziei na jakąkolwiek przyjaźń.

W ławce siedział sam, przerwy także spędzał samotnie. Najlepiej czuł się na lekcjach wychowania fizycznego, ponieważ był najlepszy z tego przedmiotu. Jego talent do piłki nożnej zauważył trener podczas zawodów szkolnych. Zaprosił go pewnego dnia na trening. Kali z tego powodu był bardzo zadowolony. Zapytał pani Anny, czy może uczestniczyć w takich treningach. Kobieta od razu się zgodziła i dodała, że zawsze powinien dążyć do tego, by być szczęśliwym i jeśli ma takie marzenie, nie ma nic przeciwko, żeby je spełnił. Kali serdecznie podziękował i szybko wyszedł, by zdążyć na trening.

Miał problem z dojazdem, ale na szczęście dotarł na miejsce. Każdy był pod wrażeniem umiejętności, jakie zdobył chłopiec żyjąc wcześniej w tak trudnych warunkach. Po zakończeniu ćwiczeń wracał do domu autobusem, gdzie spotkał Milenę — koleżankę z klasy. Dziewczyna zaczęła z nim rozmawiać. Podobało jej się, jak Kali gra w piłkę. Jako jedyna polubiła młodzieńca i nie wyśmiewała się z niego. Zaproponowała spotkanie:

— Może spotkamy się jutro po szkole w parku na ulicy Kasztanowej?

— Dobrze. Postaram się nie spóźnić. Może być o siedemnastej? — pytał niepewnie.

— Tak! — z zadowoleniem odparła dziewczyna.

Chłopak wrócił do domu i tak jak co dzień zjadł obiad, odrobił zadania, umył się i poszedł spać.

Następnego dnia rano o godzinie szóstej był już gotowy. Przez całą noc nie mógł spać. Zastanawiał się, czy Milena nie żartuje sobie z niego. Nagle przyszła Anna. Myślała, że chłopak jeszcze śpi i chciała go obudzić. Postanowiła, że przyniesie mu posiłek.

Wróciła ze śniadaniem. Usiadła koło Kalego, objęła go ręką i wprost zapytała:

— Czy coś cię dręczy?

— Polubiłem jedną koleżankę z klasy, która chce się ze mną spotkać w parku. Jednak nie jestem pewien, czy ona po prostu nie chce mnie wyśmiać. Może w ogóle nie przyjdzie? Jak myślisz?

— Ja myślę, że chce się z tobą zakolegować. Idź tam i się przekonaj. Jeśli okaże się, że się myliłam, nie przejmuj się. Kiedyś spotkasz kogoś, kto polubi cię takiego, jakim jesteś! — odpowiedziała wzruszona kobieta.

— Dziękuje pani za te słowa i za to, że próbuje pani zastąpić mi matkę. — wydusił z siebie ze łzami w oczach.

— Zasługujesz na to! — odpowiedziała i wyszła z pokoju.

Chłopak jeszcze chwilę rozmyślał, ale potem wrócił do rzeczywistości. Zorientował się, że musi już wychodzić do szkoły, dlatego pożegnał się z opiekunami i wyszedł. Całą drogę przypominał sobie informacje na kartkówkę z historii.

Cały dzień myślał o Milenie. Nadeszła godzina siedemnasta. Przyszedł do parku na czas. Już myślał, że Milena nie przyjdzie, ale postanowił dać jej szansę. Usiadł na ławce i czekał.

Nagle zauważył dziewczynę w obecności jakiegoś chłopaka. Szli w jego stronę. Wydawało się, że jego obawy się sprawdziły. Nieoczekiwanie Milena pożegnała się z kolegą i poszła na spotkanie z Kalim.

Kiedy go zobaczyła, uśmiechnęła się. W Kalim coś drgnęło. Poczuł coś, ale nie wiedział, co to oznacza. Po krótkiej rozmowie dziewczyna zapytała, czy chłopak nie chciałby się z nią zakolegować. Kali zgodził się. Następnego dnia w szkole siedzieli razem na każdej lekcji.

Pewnego dnia jeden z byłych chłopaków Mileny był zazdrosny, dlatego wdał się w kłótnię z Kalim. Na szczęście dziewczyna ich rozdzieliła. Później młodzieniec został wezwany do dyrektora. Myślał, że to przez kłótnię, która zaszła godzinę wcześniej. Przestraszył się, że przyniesie wstyd nowym opiekunom. Mylił się.

Nauczyciele, widząc mądrość chłopaka, otrzymali pozwolenie na przeniesienie go do liceum, jednak tę klasę musiał jeszcze skończyć. Chłopak był bardzo zaskoczony. Uczniowie zaczęli mu zazdrościć, że szybciej skończy szkołę i że będzie kolegował się ze starszymi.

Był już listopad. Kali nie mógł się doczekać końca roku szkolnego. Chciał się już nauczyć czegoś nowego w szkole średniej.

Robiło się już coraz zimniej. Chłopak był bardzo zauroczony zimą. Nigdy wcześniej nie widział śniegu. Codziennie wraz z Mileną spacerował po parku. Raz chłopak dostał większe kieszonkowe, więc poszedł z Mileną kupić kurtkę do Galerii Rzeszów. Spędzili tam miło czas.

Nadszedł maj. Dotychczas nic się nie zmieniło w życiu Kalego. W ostatnim czasie zakolegował się tylko ze Szczepanem, ale to nie była ta sama więź, co z Mileną.

Pewnego słonecznego dnia dziewczyna poprosiła o szczególne spotkanie. Powiedziała, że jest dla niej bardzo ważne. Umówili się w barze, w którym zawsze jedli zapiekanki. Chłopak przybył na miejsce spotkania, a dziewczyna już tam czekała. Była blada oraz zdenerwowana. Młodzieniec nie rozumiał, co się z nią dzieje. Zaczął się przejmować.

Usiedli do stolika. Dziewczyna powiedziała, że bez względu na to, co powie, ciągle chce się przyjaźnić. Chłopak zgodził się, ale nadal był zniecierpliwiony. Próbował zrozumieć te słowa. Nagle Milena wydusiła z siebie:

— Zakochałam się w Tobie!

Kali był zaskoczony:

— Ja… ja też coś do ciebie czuję, ale nie wiem, czy to miłość. Daj mi chwilę czasu. — poprosił zaskoczony wyznaniem Mileny.

Dziewczynie po bladym i zimnym policzku spłynęła łza. Chłopak wystraszył się i zapytał, dlaczego płacze.

— Nieważne. — usłyszał w odpowiedzi.

— Ważne. Wiesz, że jesteś dla mnie ważna. — stanowczo odpowiedział młodzieniec.

Po czym nieoczekiwanie pocałował dziewczynę. Sam Kali był w szoku tym, co przed chwilą zrobił. Pożegnali się i każde poszło w swoją stronę, ciesząc się po drodze. Już kilka dni później byli parą. Ze sobą spędzali coraz więcej czasu. Można powiedzieć, że byli nierozłączni.

Nadeszło zakończenie roku szkolnego. Wszyscy byli zadowoleni, że kończy się nauka. Kali całe wakacje spędzał na graniu w piłkę. Jeździł na treningi, ale nie zapominał o Milenie, która też była dla niego ważna. Tak minęły całe dwa miesiące.

Rozpoczął się kolejny rok szkolny. Kali dostał się do liceum sportowego. Początki były trudne, ale poradził sobie z problemami.

Oprócz gry w piłkę miał normalne lekcje jak reszta uczniów. Przedmioty ścisłe całkiem nieźle mu szły. Z polskim było trochę gorzej. Nie chodziło o język, ale o nauczyciela. Chłopak często z niewiedzy wchodził na jego wysoko postawione ambicje.

Jak zawsze w poniedziałki polski był na pierwszej lekcji. Nauczyciel tym razem wyjął plakat z wydrukowanym na nim drzewem. Na plakacie widniał napis: „Nie ścinajcie drzew!”.

Wychowawca uznał, że ten temat jest dobry, więc Kali nie będzie się niczego czepiał. Dumny z siebie przywiesił plakat na tablicy, a później zwrócił się do chłopaka:

— Masz coś do powiedzenia na temat plakatu? -pytał uśmiechnięty.

— Cóż, uważam, że jest nielogiczny i bezsensowny.

— Niby czemu? — pytał rozwścieczony mężczyzna, ale ukrywał w sobie zainteresowanie.

— Człowiek ściął drzewo, zrobił z niego papier, a później na tym plakacie napisał, żeby nie ścinać drzew. Nie uważa pan, że to bez sensu? — cała klasa słuchała z zainteresowaniem, a Kali kontynuował — Jakieś drzewo rosło sto lat, żeby teraz skończyć jako zeszyt do polskiego, w którym będziemy pisać, żeby nie ścinać drzew. To nielogiczne, nie zgodzi się pan ze mną?

Nauczyciel nic nie odpowiedział. Schował plakat i wyszedł z klasy, a uczniowie byli wdzięczni Kalemu za pozbycie się mężczyzny.

Po pierwszym półroczu nauczyciel przeszedł na wcześniejszą emeryturę, ponieważ nie potrafił już pracować z Kalim. Czuł się przy nim jak „matoł”. Do szkoły przybyło jeszcze kilku nowych nauczycieli, ale i oni po poznaniu Kalego i wysłuchaniu jego filozofii zrezygnowali. Chłopak nawet nie zdawał sobie sprawy, że to przez niego.

W domu miał całkiem niezłe kontakty ze swoimi opiekunami. Z panem Mateuszem zawsze oglądał mecze i pomagał mu w myciu auta. Z Anną rozmawiał o problemach i o szkole.

Któregoś dnia kobieta zabrała go do ZOO. Po dwugodzinnym spacerowaniu doszli do klatki z ptakami:

— O jeju… — westchnął smutno.

— Co się stało? Nie podoba ci się ZOO? — pytała zdziwiona Anna.

— A czemu miałoby mi się podobać? — pytał jeszcze bardziej zdziwiony Kali.

— No jak to dlaczego? Możesz zobaczyć tyle cudownych zwierząt.

— No właśnie, te cudowne zwierzęta…

— Kali, nie rozumiem cię!

— Bo patrzy pani inaczej na świat niż ja!

Ta odpowiedź nie zdziwiła kobiety. Wiedziała, że Kali nie jest nastolatkiem takim jak reszta.

— Tłumacz dokładniej.

— Zobaczyłem tu samotność i niewolę…

— Że co?! — pytała zszokowana — Jaką samotność? Jest tu tyle ludzi.

— To prawda, ludzi tu jak mrówek, ale chodzi mi o zwierzęta. Lew jest samotny w takiej klatce. Nie ma przyjaciół, ani nikogo przy kim byłby szczęśliwy.

— Ma wiele innych zwierząt przy boku.

— Naprawdę to pani mówi? Lew zaprzyjaźni się z pingwinem? — na twarzy Kalego pojawił się drobny uśmiech.

— No racja, przepraszam. — zaczęła podśmiechiwać się kobieta. — A gdzie tu niewola?

— Te klatki to symbol niewoli!

— Te klatki są duże. Jest tam też ozdoba, żeby czuły się jak w domu.

— Po pierwsze: sto metrów kwadratowych, a sawanna to nieporównywalne wielkości. A po drugie: czy w ich rodzinnym domu, grupka ludzi chodzi wokół nich i robi im zdjęcia?

Kobieta nie wiedziała, co powiedzieć. Odrzekła to, co jej pierwsze przyszło do głowy:

— Myślałam, że jesteś optymistą!

— Bo jestem, ale jak patrzę na te ptaki przed nami, zamknięte w klatce, ogarnia mnie smutek. Zawsze podziwiałem ptaki. Chciałem być jak one, mieć skrzydła jak one. Ptaki zawsze mnie przewyższały, były nietykalne i nieosiągalne dla człowieka. Teraz patrzę i widzę, że chciwość ludzka potrafi sięgnąć nawet nieba!

— Chłopcze, one mają tu świetną opiekę.

— Ale żyją w smutku. Nigdy nie odlecą w świat! Nie wzniosą się do chmur!

— Bądźmy pozytywnej myśli. Oby kiedyś wzbiły się hen do nieba — wskazała ręką na niebo — a teraz już chodźmy.

Kali wychodząc myślał: „Oby, oby… oby to się nie stało po ich śmierci.”

Tydzień później Kali wybrał się z Anną do galerii handlowej. Tam kobieta rozpoczęła nietypową rozmowę:

— Kali, znamy się już tyle lat. Nie musisz do mnie mówić „pani”.

— To jak mam mówić? — pytał zaskoczony tymi słowami.

— No, na przykład… — kobieta się wahała, ale w końcu odparła — na przykład mów mi „mamo”.

— Jest pani dla mnie jak matka, ale nie mogę tak pani nazywać.

Kobieta się zdziwiła. Ogarnął ją smutek. Z ciekawości zapytała:

— Dlaczego?

— Jestem pani wdzięczny, szanuję panią, a nawet podziwiam. Ale ja już mam mamę. Nie mogę do dwóch osób mówić „mamo”. Co by powiedziała na to moja ukochana, zmarła mama? Co jeśli by się na mnie obraziła?

— Myślisz, że byłaby na ciebie zła?

— Tego nie wiem. Wiem tyle, że ona też jest pani wdzięczna za pomoc.

— Skąd to wiesz?

— Tak myślę. Czuję to.

Anna nic nie odpowiedziała. Po pół godzinie Kali szepnął do niej:

— Wie pani, co też czuję? Czuję, że może być pani moją ciocią.

— Będę twoją ciocią! — kobieta uśmiechnęła się.

Kali wciąż rozwijał swój talent. Pomagał mu w tym Sławomir Peszko, którego poznał kiedyś przy leżącej blisko Rzeszowa wsi Krasne. Rozmawiał z nim przez skeypa. Miał okazję go znowu spotkać.

Szkoła organizowała wycieczkę do Warszawy. W planach było między innymi zwiedzanie Stadionu Narodowego. Miał jednak mało oszczędności, a jego opiekunowie zbierali na samochód, więc nie mogli za bardzo mu pomóc. Czas leciał, a on nadal nie potrafił wymyślić, jak zdobyć pieniądze.

Dostał je od policji. Pomógł swojemu koledze Damianowi w walce z nałogiem i dzięki temu rozbił grupę przestępczą. Dostał wtedy czek w wysokości pięciuset złotych.

Parę miesięcy później odbyła się wycieczka. Zwiedzili wiele zabytków, muzeów, a nawet kościołów. Kali, pomimo innej religii, wchodził do nich i podziwiał wnętrza obiektów. Najbardziej jednak spodobał mu się stadion. Aż za bardzo. Gdy wszyscy już wyszli, chłopak potajemnie uciekł i wybiegł na murawę. Stał na środku boiska. Był szczęśliwy i myślał, że większe szczęście już go nie spotka. Mylił się.

Niespodziewanie ktoś zawołał:

— Ej John, czego ty tam szukasz? Chodź na trening. — wołał jakiś mężczyzna w garniturze w stronę Kalego. Chłopak nie wiedział, co ma zrobić, więc po prostu poszedł za człowiekiem.

Udał się do szatni. Spotkał tam znanych piłkarzy, między innymi: Roberta Lewandowskiego, Kubę Błaszczykowskiego, Łukasza Piszczka. Był lekko zszokowany. Wszyscy znani piłkarze mówili do niego „na ty”. Śmiali się i żartowali. Ciągle nazywali go: “John, John!” Nic z tego nie rozumiał, ale nie przejmował się tym.

Po godzinie odbył się trening i wszyscy przebrali się w swoje stroje. Kali dostał koszulkę z numerem czternastym i napisem „Beckham”. Na koszulce po lewej stronie znajdował się orzeł. Chłopak z dumą ubrał strój, ale wciąż nie wiedział, co się dzieje.

Chwilę potem cała drużyna weszła na murawę. Kali szedł z małym chłopcem i trzymał go za rękę. Miał odbyć się wielki mecz — eliminacje do Euro 2020! Był to jeden z najważniejszych meczów — Polacy mieli grać z Portugalią. Chyba każdy czytelnik rozumie, co to znaczyło.

Stanęli w rzędzie. Chłopak był z siebie dumny. Głośno śpiewał hymn „Mazurka Dąbrowskiego”. W końcu mógł powiedzieć: „Udało się! Dotrzymałem słowa danego dziadkowi. Spełniłem swoje marzenia”. Grał z orzełkiem na piersi — takim samym orzełkiem, jaki go zaprowadził do Polski. Uznał, że to znak — znak, że to Polska jest jego miejscem na Ziemi.

Zaczął się mecz. Kali grał na pozycji strzelca. Z łatwością potrafił wykiwać piłkarzy przeciwnej drużyny. Powtarzał w myślach: „To naprawdę oni są Mistrzami Europy? Przecież oni grają niewiele lepiej od Damiana”.

Nadeszła przerwa, a potem druga połowa. Wciąż było zero do zera. Nagle jeden z Portugalczyków zranił Polaka i ten musiał zejść. Rozgniewało to Kalego. Wziął sprawy w swoje ręce. Po dośrodkowaniu od Błaszczykowskiego strzelił gola. Chwilę później trafił kolejnego i to główką. W końcu przyszło mu zmierzyć się z legendą — Cristianem Ronaldo. Nie miał jednak z nim problemu. Wykiwał go i podał do Lewandowskiego, a ten z kolei strzelił gola.

Mecz się skończył. Polacy odnieśli historyczne zwycięstwo — trzy do zera. Wszyscy rodacy, dziennikarze, piłkarze, a nawet babcie rozmawiały o wyczynach Kalego. Jednak w szatni czekała go niemiła niespodzianka.

— Kim jesteś? — pytał prawdziwy John Beckham. Był on krewnym piłkarza Davida Beckhama. Grał w polskiej drużynie, ponieważ założył rodzinę w Polsce.

— To, to nie byłeś ty? — pytali zdziwieni piłkarze. — Jesteście tacy podobni.

Kali był lekko zakłopotany. Opowiedział całą historię. Przyznał się też, że nie potrafił oprzeć się pokusie i nie zagrać. Za wszystko przeprosił. Nagle do szatni wszedł trener. Poklepał Kalego po ramieniu i odrzekł:

— Graj z nami chłopcze!

— Ale jako Kali, nie John. — krzyknął ktoś z tłumu i wszyscy zaczęli się śmiać.

Od tego dnia ten mały imigrant z Aleppo stał się wielkim piłkarzem, którego podziwiała cała Europa i świat! Ale to był dopiero początek…

ROZDZIAŁ IV

Paulina Janac

Kali skończył liceum i zaczął studiować zaocznie filozofię. Lubił to, ale piłka była dla niego najważniejsza.

Wyjeżdżał na wszystkie najważniejsze mecze reprezentacji. Światowe kluby „zabijały” się o niego. W pewnym momencie stał się najdroższym piłkarzem świata. Był lepszy od światowych legend piłki nożnej. Gole strzelał jak opętany. Pewnego razu w jednym meczu strzelił osiem goli. Za każdym razem, gdy piłka trafiała w bramkę, on klękał, przykładał rękę do orzełka na piersi i patrzył w górę. Zwracał się w ten sposób do swojej matki i dziadka, którzy pokierowali go na tą drogę.

Jego marzenia się wciąż spełniały. Zamieszkał w Warszawie. Nadal przy nim była Milena. Pewnego dnia zaprosił ją na kolację do znanej restauracji „La Vińa”. Tam przy lampce dobrego wina, klęknął przed nią, wyjął pierścionek i zapytał: „Wyjdziesz za mnie?”. Ona uśmiechnęła się, skoczyła z krzesła i objęła go, krzycząc przy tym głośne „TAK!”. Ludzie wokół bili brawo, a oni wyszli i pojechali do hotelu.

Nie byli oni już tą samą parą, co w gimnazjum. Milena wyrosła na piękną i mądrą kobietę. Nosiła lekki makijaż, eleganckie ciuchy i obcasy. Kali wyrósł na dobrze zbudowanego mężczyznę. Miał gęste, ale ułożone włosy. Po ściągnięciu aparatu z zębów miał najpiękniejszy uśmiech spośród wszystkich piłkarzy.

Miesiąc później Milena zemdlała. Kali bardzo się przestraszył i nie zważając na nic pojechał z nią do lekarza. Doktor przebadał kobietę. Kwadrans później lekarz wpuścił Kalego do środka:

— Co się stało? Co jest mojej narzeczonej? — pytał przestraszony.

— Pani Milena wszystko panu powie.

Doktor wyszedł i zostali sami.

— Milena, kochanie, co ci jest?

— Kochanie — złapała Kalego za twarz — jestem w ciąży!

Kali był w szoku. Po chwili zaczął się śmiać z radości. Milena też. Myślał, że teraz może być już tylko lepiej, ale się mylił.

Minęło sześć miesięcy. Jak dotąd wszystko z dzieckiem było dobrze. Jednak któregoś dnia u lekarza Milena dowiedziała się, że ma cukrzycę. Jej ciąża była zagrożona. Dziecko w każdej chwili mogło umrzeć. Kali załamał się. Cieszył się z dziecka, którego bardzo pragnął. Lekarz postanowił, że kobieta do końca ciąży zostanie w szpitalu. Kali cały czas z nią był i wspierał ukochaną.

Nadszedł ten dzień — dzień, w którym miał się odbyć najważniejszy mecz dla Kalego. Mężczyzna nie mógł się skupić. Bał się o swoją narzeczoną, ponieważ wiedział, że w każdej chwili może urodzić.

Zaczęli grać. Wszystko szło po dobrej myśli. Niestety, nadal było zero do zera. Polska jednak dostała szansę. Kali miał strzelać karnego.

Nastała grobowa cisza. Kali ustawił się przed bramką i już miał strzelać. Nagle cały stadion obiegł głos Damiana, który wołał:

— Kali, Kali, twoja Milena rodzi!

Mężczyznę zamurowało. Ocknął się i z uśmiechem strzelił gola. Trener zastąpił go innym piłkarzem, a on sam pojechał prosto do Mileny.

Po niespełna godzinie był w szpitalu. Lekarze wprowadzili go na porodówkę. Był dumny z tego, że zaraz zostanie ojcem, ale bał się, że może stracić ukochane osoby.

Poród trwał osiem godzin. Dziecko było zdrowe, ale bardzo osłabione. Lekarze położyli je w inkubatorze. Kali chciał się zobaczyć z ukochaną:

— Nie możemy pana wpuścić! — odparł ostro lekarz.

— Co się dzieje? Co z Mileną? — pytał zdenerwowany.

— Pana żona walczy o życie. Proszę nie przeszkadzać.

Mężczyzna osłupiał. Jeszcze nigdy w życiu się tak nie bał. Miał łzy w oczach. Zdał sobie sprawę, że może stracić jedyną osobę, która go kocha takiego, jakim jest. Jedyną osobę, która od początku go akceptowała, jedyną osobę, która daje mu szczęście. Wyobrażał sobie najgorsze. Od nikogo nie odbierał telefonu. Po paru godzinach lekarz wyszedł z sali:

— Stan dziecka jest dobry. Proszę się nie obawiać. — mówił.

— A co z Mileną?!

— Pani Milena jest w krytycznym stanie. Straciła dużo krwi. Jest osłabiona. Nie potrafi samodzielnie oddychać. Teraz śpi, ale proszę się przygotować na najgorsze.

— Chcę ją zobaczyć! — odparł stanowczo Kali.

— Ale…

— Chcę ją zobaczyć! — krzyknął jeszcze głośniej.

Lekarz go wpuścił. Milena spała. Podłączona była do różnych urządzeń. Kali podszedł do łóżka i złapał ją za rękę. Na dłoń kobiety spłynęła łza z jego oka.

— Milena, jestem przy tobie. — odparł.

Kali trzymał ją wciąż za rękę, a ona niespodziewanie się przebudziła:

— Zajmij się naszym dzieckiem — mówiła niewyraźnie — a mi pozwól odejść… — po policzkach spłynęła jej łza.

— Milena, kocham Cię! Zrobię wszystko, żebyś była szczęśliwa, ale wybacz mi, nie pozwolę ci odejść! — otarł łzy z oczu, pocałował rękę Mileny i wyszedł.

Udał się prosto do lekarza. Oddał krew dla swojej wybranki i wyszedł zobaczyć syna. Niestety, mógł go zobaczyć tylko przez szybę.

Wzruszył go widok maluszka. Zawsze brakowało mu ojca, nigdy nie zaznał ojcowskiej miłości. Stracił również wcześnie matkę. Począł mówić sam do siebie:

— Mój syn będzie miał matkę! Będzie miał ojca! Będzie miał kompletną rodzinę!

Wyszedł ze szpitala i wrócił po godzinie. Kupił cudowną, białą suknię ślubną, którą pielęgniarki założyły na Milenę. Kali ubrał garnitur i przyprowadził urzędnika stanu cywilnego. Miała odbyć się uroczystość zaślubin.

— Kali, niech nasz syn tu będzie… — odparła już resztkami sił.

Znajoma pielęgniarka przyniosła dziecko i złożyła je w ramiona Mileny. Kobieta uśmiechnęła się i popłakała. Kali wzruszył się i zrobił to samo.

Uroczystość dobiegła końca. Kali został z ukochaną i dzieckiem. Leżał przy niej całą noc i wsłuchiwał się w bicie kardiomonitora. Nagle ten zaczął wydawać jakiś dźwięk oznaczający, że serce Mileny przestało bić. Kali zawołał lekarzy i szepnął jej do ucha:

— Dziękuję…

Lekarze zajęli się nią. Kali usnął na korytarzu. Obudził go krzyk dziecka. Poszedł do Mileny i nie potrafił uwierzyć w to, co zobaczył.

— Witaj Kali. Jak nazwiemy naszego syna? — pytała uśmiechnięta od ucha do ucha Milena.

— Ale… jak to?! — dziwił się i cieszył niezmiernie.

— Wasza miłość mnie uratowała. Miłość twoja i naszego synka.

Kali nie potrafił opanować radości. Ochroniarz chciał go wyprosić, bo zakłócał ciszę. Mężczyzna jednak się uspokoił i nie odrywał oczu od żony. Milena odparła:

— To jak nazwiemy naszego syna? Powiedz coś w końcu!

— Powiedzmy jego imię równocześnie. Raz, dwa, trzy…

Oboje krzyknęli: „ALAN!”. Tydzień później wrócili do domu i zaczęli nowe życie.

Minęło dwanaście lat. Kali żył szczęśliwie. Jego syn podzielał pasję ojca i też chciał zostać piłkarzem. Pewnego dnia jednak jego syn zachorował, więc Kali zawiózł go do szpitala. Tam usłyszał smutną informację:

— Mam dla pana złe wieści. Pana syn potrzebuje nowej nerki.

Kali zdziwił się. Pytał lekarza, co się stało jego dziecku. Lekarz wyjaśnił mu chorobę, przyczyny jej i konsekwencje. Alan trafił na oddział i leżał w szpitalu przez wiele dni. Jego matka była przy nim. Kali zdecydował się, że odda synowi nerkę.

Pewnego dnia Kali szukał lekarza, by powiadomić go o swojej decyzji. Dowiedział się, że jest w sali numer dwieście szesnaście. Udał się tam. Lekarz rozmawiał z jakimś pacjentem.

— Jak się pan nazywa? — pytał doktor.

— Ja być Ferrat Haddad!

Kali na te słowa oniemiał. Tak nazywał się jego brat. Bez opanowania wszedł do środka i krzyknął:

— Jesteś Ferrat Haddad z Aleppo?

— Tak… a ty jesteś Kali Haddad, mój brat?

— Tak, tak, bracie… tak!

Przytulili się i popłakali. Ich radość było słychać na cały szpital. Długo rozmawiali, wspominali dawne czasy. Kali pytał, jak chłopak przeżył. W końcu zapytał:

— Co ty robisz w szpitalu?

— Ja potrzebuję przeszczepu nerki, ale nie mogą jej dla mnie znaleźć.

Mężczyzna się załamał. Zdał sobie sprawę, że musi wybierać między nim a swoim synem. Wytłumaczył wszystko bratu, zapytał, co ma zrobić. Ten odparł:

— Bracie mój kochany, moim celem było spotkanie ciebie, zobaczenie cię znowu i przytulenie cię. Nie muszę już żyć. Przeżyłem piekło na ziemi, widziałem na własne oczy rzeczy, które samego diabła by przestraszyły. Nie chcę żyć w tym okropnym i okrutnym świecie. Pozwól mi odejść, a uszczęśliwisz mnie najbardziej. Ratuj synka!

Po tych słowach Kali się załamał. Próbował coś zrobić, ale było już za późno. Ferrat potrzebował nerki natychmiast. Kali z bólem serca pogodził się z tą decyzją. Resztę dnia wypłakiwał się Milenie i zastanawiał się, za jakie grzechy został tak ukarany.

Parę dni później odbył się pogrzeb Ferrata. Kali był załamany. Nie miał na nic sił. Swój smutek wylewał podczas gry w piłkę nożną. Od tamtej pory rzadko kiedy się uśmiechał i tak minęło wiele lat.

Syn Kalego też został piłkarzem. Był równy ojcu. Kali za to został trenerem i w wieku pięćdziesięciu lat zrezygnował. Miał czas, żeby wiele rzeczy przemyśleć. Podjął trudną decyzję:

— Milena, chciałbym z tobą porozmawiać.

— O co chodzi?

— Chciałbym wrócić do Aleppo.

— Po co Kali, po co? — pytała zaskoczona tą decyzją — Czasami lepiej zapomnieć o przeszłości, żeby żyć szczęśliwie w przyszłości.

— Nie mogę zapomnieć o przeszłości. To ona mnie ukształtowała, to dzięki niej jestem taki, jaki jestem. Nie zapomnę o niej.

Tydzień później Kali poleciał do Syrii. Wylądował w stolicy i autem pojechał do Aleppo.

To już nie było miasto. Była to pusta przestrzeń, wypełniona gruzami i piaskiem. Nie zostało tam nic — oprócz wspomnień. Dawna studnia, z której Kali zawsze wyciągał wodę, została zniszczona i na jej miejscu została tylko dziura. Domu mężczyzny nie było. Usiadł na jakimś kamieniu i rozmyślał, co by tu zrobić. Po jakimś czasie zobaczył małego chłopczyka. Podszedł on do niego i zapytał:

— Ma pan wody?

— Mam więcej niż wodę.

Kali zabrał chłopca do siebie do domu. W Warszawie założył Instytut Marzeń. Przygarniał tam dzieci, które miały marzenia, ale ich sytuacja nie pozwalała na ich spełnienie. Za swoje zarobione pieniądze ze wszystkich meczów odbudował Aleppo i zrobił groby swoim bliskim. Znalazł też grób ojca. Doczekał się wnuków i wnuczek. Zostawił sobie niewielki majątek i kupił drewniany domek w górach. Tym, którzy mu pomogli, pomógł finansowo. Teraz mamy rok 2062, Kali ma sześćdziesiąt lat. Żyje sobie spokojnie w swoim domku razem z kobietą, którą kocha.

Ten uchodźca z Syrii pokazał światu, że każdy może spełnić swoje marzenia i żyć szczęśliwie, mimo trudności, jakie szykuje nam życie.

źródło: https://ridero.eu/pl/books/uchodzca/read/#textpreview

One thought on “Konkurs „Misja – książka” głosuj na naszą książkę “Uchodźca”

Dodaj komentarz